Czy moim postom należą się czytelnicy?

Tak zwane media społecznościowe (MS) stały się jednym z dominujących fenomenów we współczesnych społeczeństwach. O ile dziedziny te można rozpatrywać osobno,  MS w ogromnej mierze kształtują nasze funkcjonowanie jako istot politycznych, kulturowych, ekonomicznych i epistemicznych.[1] Niezależnie od ich znaczenia w tym względzie, MS są interesujące z uwagi na umożliwianie realizacji celów, które dotychczas były czystą mrzonką. Dotyczy to gromadzenia danych i sprawowania nad nimi kontroli, ale tutaj interesuje nas zastosowanie bardziej szczególne, mianowicie: ukierunkowywanie uwagi.[2]

Uwaga jest cenną walutą; przede wszystkim ze względu na jej wymienialność na waluty bardziej konwencjonalne. Generuje ona zyski z reklam czy z płatnych subskrypcji na kanałach poszczególnych nadawców oraz niebezpośrednio ze sprzedaży określonych produktów. Nie jest zatem zaskakujące, że właścicielom odnośnych platform wyjątkowo zależy na przyciąganiu uwagi. Jest ona jednak w cenie również z innych powodów: może pomóc w zdobyciu przewagi politycznej czy sprawić satysfakcję z bycia wysłuchanym, ale jest też kluczowa dla tego, co będziemy wiedzieć o świecie. Jeżeli moją uwagę poświęcę głównie lub całkowicie treściom maksymalizującym zyski dla dostawcy jakiejś platformy, nie przełoży się to u mnie na ogół na dobrze uzasadnione przekonania czy skłonność do bezstronnego wysłuchania, co ktoś ma do powiedzenia. Powinniśmy zatem zainicjować dyskusję nad sposobami sprawiedliwej alokacji uwagi w świetle tego, co pojawienie się MS umożliwiło, a także co z ich nastaniem stało się koniecznością. Niniejszym wpisem mam nadzieję przyłączyć się do tej debaty.

Przed przejściem do sedna, jedna uwaga dotycząca aspektu ekonomicznego: nie jestem tak naiwny, by wierzyć, że racje sprawiedliwości rzeczywiście przeważą nad interesem finansowym. Nie tracę jednak nadziei, że dążenie do maksymalizacji zysków może czasem zostać powściągnięte przez wzgląd na inne wartości.

Do oszacowania nieformalnej wartości uwagi gładko prowadzą dwa możliwe punkty widzenia. Po pierwsze, możemy przyjąć perspektywę odbiorcy treści (z oczywistych powodów powstrzymajmy się od określania go mianem konsumenta), dla którego celem, i naszym pierwszym postulatem, jest takie ukierunkowanie uwagi, które uprawdopodobni wytworzenie prawdziwych i istotnych przekonań. Po drugie, z punktu widzenia nadawcy, celem jest z pewnością maksymalizacja uwagi otrzymanej; co rzecz jasna z racji ograniczonego charakteru owego zasobu czyni ten cel nieuchronnie generującym napięcia: uwaga poświęcona jednej dowolnej treści z konieczności nie zostanie już skierowana na inną. Tu więc z perspektywy sprawiedliwości formułujemy drugą zasadę, minimalnie egalitarystyczną, tj. każdy, pomijając oczywiste obiekcje, ma prawo przynajmniej do bycia obdarzonym najmniejszą możliwą ilością uwagi.[3]

Zanim w szczegółach omówimy obie te nieformalne zasady, konieczne jest doprecyzowanie zakresu niniejszych rozważań. Na początku zauważyć trzeba, że uwaga nie służy wyłącznie wytworzeniu przekonań czy wysłuchaniu kogoś. Często kieruje się ją na treści rozrywkowe, bodźce rozpraszające, lub czyni jej przedmiotem czyste doświadczenie.[4] Co więcej, odgrywa ona ważną rolę w relacjach międzyludzkich. Wszystkie te elementy są istotne, ale tymczasem musimy odłożyć je na bok. Kolejną kwestią jest brak jasności, jakie obiekcje należy uznać za decydujące, by wyłączyć kogoś z dziedziny obowiązywania drugiej postulowanej tu zasady. Czy wystarczy, że reprezentuje światopogląd, który większość z nas uważa za odrażający czy nieludzki? Albo że uznaje się go za siejącego dezinformację? Stoję na stanowisku, że jedynym powodem odmówienia rozważanego tu uprawnienia do bycia obdarzonym uwagą jest uzasadnione przekonanie, że nie mamy do czynienia z podmiotem epistemicznym, lecz np. z botem lub kimś zaledwie kopiującym wszystko, czego się od niego zażąda.

Co nam więc zostaje? Dysponujemy dwoma szerokimi zasadami, służącymi celowi określanemu przez filozofów mianem sprawiedliwości epistemicznej, a więc sprawiedliwości w odniesieniu do stanów polegających na wiedzeniu czegoś oraz przekazywaniu posiadanej wiedzy. Moglibyśmy teraz skonstruować pewien algorytm generowania rekomendacji (Anandhan et al., 2018) do wdrożenia na platformie dążącej do zmaksymalizowania wartości fundujących owe zasady. Z jednej strony, mechanizm ten strącałby na dół listy podpowiedzi takie treści, które prawdopodobnie doprowadzą do wytworzenia fałszywych przekonań. Z drugiej, windowałby materiały, którym nie poświęcono przynajmniej minimalnej uwagi.

Realizacja pierwszego ze wskazanych celów takiego fantastycznego algorytmu napotyka trudności znane właścicielom mediów społecznościowych, usiłującym odeprzeć dezinformację i zmierzyć się z innymi podobnymi źródłami nieprawdziwych przekonań: kto ma decydować o tym, które treści są prawdziwe, a które nie? Co gorsza, nie interesuje nas tutaj zaledwie faktualna poprawność określonych materiałów, lecz prawdopodobieństwo wytworzenia prawdziwych przekonań u odbiorcy. Jedną osobę obejrzenie na YouTube filmu o teorii pustej Ziemi może wpędzić w sieć nieprawdziwych przekonań, komuś innemu materiał taki może zaledwie pomóc w zrozumieniu mechanizmów działania samej tej sieci i jej wewnętrznej logiki. Na tym etapie nie widzę konkretnego rozwiązania tego problemu, co jednak nie czyni proponowanego mechanizmu mniej interesującym. Nie należy zapominać, że o ile nie poddamy się radykalnemu sceptycyzmowi, w odniesieniu do wielu tematów mamy całkiem przyzwoite rozeznanie co do rzetelności wysuwanych twierdzeń. Poważniejszym problemem byłoby raczej to, że każda instytucja, której moglibyśmy powierzyć zadanie wyegzekwowania naszej reguły, sama w sobie kieruje się innymi motywami niż wytwarzanie prawdziwych przekonań, a zatem nie można jej pod tym względem ufać. Dlatego też zasadę tę powinniśmy traktować raczej jako ideał, z którym porównujemy naszą rzeczywistość, nie jako przepis nadający się do prawnego usankcjonowania.

Jeżeli chodzi o drugą regułę, jej wdrożenie jest akurat stosunkowo proste. Szczegółowego dookreślenia wymagać będzie, co to znaczy, że każdy otrzyma minimalną ilość możliwej uwagi. Ale podstawowa zasada działania mechanizmu przesuwającego w górę listy rekomendacji materiał, któremu brakuje widzów, jest dość trywialna. Praktyka taka jednak postawiłaby nad przed dwoma dalszymi problemami:

Po pierwsze, działając w ten sposób możemy wejść w konflikt z regułą numer jeden. Jak najszersze propagowanie treści pochodzących z wysoce wiarygodnych i rzetelnych źródeł to zapewne skuteczna metoda dążenia do wytworzenia przez odbiorców prawdziwych przekonań. Stoi to jednak w sprzeczności z chęcią umożliwienia każdemu przynajmniej bycia wysłuchanym. Jest to szczególnie uderzające, gdy rozważyć indywidualnego odbiorcę: każda poszczególna osoba dysponuje bardzo ograniczonym zasobem uwagi i im więcej tej uwagi przekierujemy z myślą o zapewnieniu publiki określonym nadawcom, tym mniej jej zostanie, by pomóc naszemu odbiorcy wytworzyć prawdziwe przekonania.

Drugi problem ma charakter zgoła odmienny i odsyła nas do wątpliwości szerszej natury. Zwracając czyjąś uwagę na treści, które w przeciwnym razie by jej nie otrzymały, ingerujemy w epistemiczną podmiotowość odbiorców. Przekierowujemy ich uwagę wyłącznie z myślą o korzyści kogoś innego, nie dla realizacji ich własnych epistemicznych – czy w ogóle jakichkolwiek innych – celów czy interesów. Na zarzut ten można by wprawdzie odpowiedzieć, że mowa tu tylko o określonym strumieniu rekomendacji. Rzeczywistego wyboru, czy do poleceń – i, jeżeli tak, do których z nich – się przychylić, ostatecznie dokonuje sam odbiorca. Przypuszczenie, że ludzie ślepo podążają za podpowiedziami, stanowiłoby przecież – można rzec – najdalej posunięty brak uznania dla ich podmiotowości.

Obserwacja ta jest słuszna, wymaga jednak pewnej kwalifikacji. Nie jest wielkim odkryciem, że ludzkie działanie, nawet gdy uznajemy je za dobrowolne, podlega wpływom środowiskowym. Groźba grzywny nie przekreśla mojego wyboru, by dokonać wykroczenia, ale na podjęcie takiej decyzji wpłynie – i to samo można powiedzieć w odniesieniu do dużo subtelniejszych oddziaływań zachodzących w społeczeństwie.

I tutaj dochodzimy do szerszego wymiaru trudności, jakiej nastręcza przyjęcie naszej drugiej reguły: uprawnienie do bycia obdarzonym uwagą wymaga, by ktoś tej uwagi udzielił. Sęk w tym, że nie istnieje żadna dająca się zidentyfikować jednostka zobowiązana do zwrócenia uwagi na treści proponowane przez określonego nadawcę: omawiana reguła nie ustanawia takiego obowiązku. Zasada ta sugeruje więc, że każdemu należy się uwaga w odniesieniu do treści, które prezentuje, jakkolwiek byłyby one głupie czy nikczemne, ale nikt konkretny tej uwagi nie jest mu winny.

W podsumowaniu chciałbym odnieść powyższe rozważania do ogólnie pojętej tematyki wolności słowa. Słyszy się czasami, że prawo do wolności słowa nie oznacza prawa do platformy czy do publiczności. Uważam to podejście za błędne, ponieważ prawo do wolności słowa sprowadza do prawa krzyczenia w pustkę, co, choć zapewne ważne, nie kwalifikuje się jako społecznie i politycznie doniosłe prawo do wolności wypowiedzi. Reguła minimalnej uwagi jest zarazem regułą dającą prawo do platformy. Niestety oznacza to równocześnie, powtórzmy, że nikt nie ma obowiązku dostarczyć owego forum czy pojawić się na widowni. Świat, w którym mniej liczni zostają wysłuchani, jest wszystko razem wziąwszy światem gorszym, ale nie może stąd wynikać dla nas konieczność, by słuchać.[5] Jest to obowiązek o charakterze szczegółowym, nie zobowiązanie uniwersalne.[6]

Tłumaczenie: Izabela Zwiech


Literatura:

Anandhan A., Shuib L., Ismail M. A., Mujtaba G. (2018), Social Media Recommender Systems: Review and Open Research Issues, „IEEE Access” 6: 15608–15628.

Coady D. (2010), Two Concepts of Epistemic Injustice, „Episteme” 7 (2): 101–113.

Floridi L. (2021), Trump, Parler, and Regulating the Infosphere as Our Commons, „Philosophy & Technology” 34: 1–5.

Fricker M. (2007), Epistemic injustice: Power and the ethics of knowing, Oxford University Press.

Irzik G., Kurtulmus F. (2024), Distributive Epistemic Justice in Science, “The British Journal for the Philosophy of Science” 75(2), 325-345.

Kant I. (2011), Immanuel Kant: Groundwork of the Metaphysics of Morals: a German–English edition, Cambridge University Press.

Kurtulmus F., Irzik G. (2017), Justice in the Distribution of Knowledge, „Episteme” 14 (2): 129–146.

Merdes  C.  J.  (2022),     Redefreiheit  als  Befähigung  zur  Öffentlichen  Rede, „Zeitschrift für Praktische Philosophie“ 9 (2): 277–302.

Nguyen C. T. (2020), Echo Chambers and Epistemic Bubbles, „Episteme” 17 (2): 141–161.

Schmitt S. Y. (2016), Rational Allocation of Attention in Decision-Making, BERG Working Paper Series: Working Paper No. 114.

Smith L., Archer A. (2020), Epistemic injustice and the attention economy, „Ethical Theory and Moral Practice” 23 (5): 777–795.


Christoph Merdes – badacz w dziedzinie epistemologii społecznej i formalnej, filozofii nauki i etyki maszyn. Obecnie pracuje nad zastosowaniem metod formalnych do zagadnień analizy niesprawiedliwości epistemicznej, w szczególności w odniesieniu do sprawiedliwości epistemicznej dystrybutywnej i wyjaśnienia niesprawiedliwości hermeneutycznej.


This research is part of the project No. 2022/45/P/HS1/03948 co-funded by the National Science Centre and the European Union’s Horizon 2020 research and innovation programme under the Marie Skłodowska-Curie grant agreement No 945339.


[1] Zob. np. Floridi (2021) czy Nguyen (2020).

[2] Zob. Smith i Archer (2020) i ich analizę znaczenia alokacji uwagi z punktu widzenia sprawiedliwości epistemicznej; ogólne wprowadzenie do teorii sprawiedliwości epistemicznej przedstawia Fricker (2007).

[3] Jest to zaledwie minimalny zestaw zasad mających zastosowanie do pewnego podzbioru dziedziny sprawiedliwości epistemicznej. Szerszą analizę zasad tzw. rozdzielczej niesprawiedliwości epistemicznej (distributive epistemic injustice) można znaleźć na przykład w Coady (2010), Irzik i Kurtulmus (2024) oraz Kurtulmus i Irzik (2017).

[4] Uwaga jest też, rzecz jasna, istotna w podejmowaniu deyczji ekonomicznych, por. Schmitt (2016).

[5] Dokładniejsze omówienie tej wątpliwości w kontekście wolności słowa można znaleźć w Merdes (2022).

[6] Jakkolwiek nie wychodzimy z tych samych filozoficznych przesłanek, jest to bardzo zbliżone do kantowskiego pojęcia obowiązków niedoskonałych, por. Kant (2011), ss. 71ff.


Czytaj powiązane artykuły

W jaki sposób trzy lipne czasopisma filozoficzne znalazły się w c...

Niedawno nasz Wydział Filozoficzny Uniwersytetu Jagiellońskiego, podobnie jak wiele innych placówek na całym świecie, zaczął stosować...

avatar Tomasz Żuradzki avatar Leszek Wroński 15 Listopada 2024

Naprawczość nieortodoksyjna: alternatywa dla karania 

W poprzednim artykule zajmowałem się rozważaniem, czy karanie jest niezbędne, argumentując, że realizacja postulatów abolicjonizmu penalnego...

avatar Francesco Testini 28 Października 2024

Spór o definicje bólu fizycznego

Ból fizyczny stanowi z jednej strony doświadczenie powszechne i intuicyjnie zrozumiałe (wiemy, co ma na myśli...

avatar Adriana Joanna Mickiewicz 23 Września 2024