Naprawczość nieortodoksyjna: alternatywa dla karania

W poprzednim artykule zajmowałem się rozważaniem, czy karanie jest niezbędne, argumentując, że realizacja postulatów abolicjonizmu penalnego zależy od możliwości udzielenia na to pytanie odpowiedzi przeczącej. To z kolei wymaga od abolicjonistów zaproponowania alternatywy dla systemu kar: muszą przedstawić inną praktykę (lub grupę praktyk) zdolną wypełnić podstawową funkcję takiego systemu, mianowicie zapewnienie warunków dla współpracy w dużych społeczeństwach takich jak nasze. Twierdzę, że aby sprostać temu wymogowi każda pretendująca do wiarygodności alternatywa musi mieć potencjał do odstraszania (deterring) od popełniania przestępstw oraz ograniczania wolności (incapacitating, dalej też: unieszkodliwiania) tych, którzy się ich dopuścili. W niniejszym artykule zarysowuję, na czym potencjał ten mógłby polegać.
Karę zdefiniowałem jako zamierzone sprawienie komuś bólu przez należycie umocowaną do tego instytucję w odpowiedzi na popełniony przez daną osobę występek. Definicja ta uwypukla cztery okoliczności, które muszą cechować określoną czynność, by uznać ją za przykład karania, a więc 1) dotkliwość (harmfulness), 2) celowość (intentionality), 3) prawomocność (legitimacy) oraz 4) responsywność (reactiveness). Zasugerowałem także, że do zapewnienia warunków dla współpracy w dużych społeczeństwach w moralnie akceptowalny sposób, każdy nieodwetowy (non-punitive) system musi w zadowalającym stopniu spełniać co najmniej trzy z tych warunków: musi powodować jakiś ból, musi mieć do tego należytą legitymację, i musi owe bolesne konsekwencje powodować w reakcji na przewinienia, a nie przypadkowo. Nie jest natomiast konieczne, by stała za tym intencja krzywdzenia kogokolwiek. Potrzebujemy zatem systemu sankcjonującego – to jest systemu zdolnego odstraszać i unieszkodliwiać sprawców przestępstw przez widmo doznania przez nich określonej przykrości. System taki jednak, o ile nie funkcjonuje w oparciu o intencję powodowania bólu, nie musi być karzący (odwetowy, punitive).
Jeżeli jednak powodowanie bólu jest koniecznym warunkiem, aby system nieodwetowy miał potencjał odstraszający i unieszkodliwiający, w jaki sposób o systemie takim można wiarygodnie twierdzić, że nie zamierza on powodować bólu, a zatem jest nieodwetowy? Zamierzony i karzący charakter powodowanego cierpienia może przejawiać się na dwa sposoby, a interesujący nas system powinien unikać obu tych dróg. Zadawania bólu można chcieć albo poprzez powodowanie cierpienia dla niego samego (na przykład jeżeli uważamy, że na ów ból przestępca sprawiedliwie zasłużył – takie stanowisko przyjmują na ogół retrybutiwiści), albo przez powodowanie cierpienia ze względu na standardowo zdefiniowane cele wymiaru sprawiedliwości (co z kolei motywuje konsekwencjalistów uzasadniających karanie przez odwołanie się do korzyści, jakich ono przysparza z punktu widzenia unieszkodliwiania, odstraszania, czy rehabilitacji przestępców, oraz bardziej ogólnie: zmniejszenia przestępczości i zapewnienia współpracy społecznej).
Ten drugi, instrumentalny sens intencjonalnego zadawania bólu wydaje się szczególnie trudny do uniknięcia, jako że każdy wiarygodny nieodwetowy system sprawiedliwości, jak przyznałem, musi realizować niektóre z tych korzyści. Istnieje jednak standardowe rozróżnienie moralne, na którym można się w tym celu oprzeć. Chodzi o różnicę między powodowaniem cierpienia jako zamierzonego środka w dążeniu do dobrego celu, oraz powodowaniem go jako dającego się przewidzieć skutku ubocznego takiego dążenia. Jeżeli powodowany przez dany system ból, wraz z korzyściami związanymi z odstraszaniem i unieszkodliwianiem przestępców oraz ogólnie pojętym zapewnieniem współpracy społecznej można uznać raczej za skutek uboczny aniżeli zamierzony środek, wówczas możemy mówić o czymś na kształt rozwiązania problemu z zaprojektowaniem nieodwetowego systemu sankcjonującego.
Aby tak było, nasz system nie może być uzasadniany przez odwoływanie się do tych korzystnych konsekwencji, ponieważ wówczas powodowane przezeń cierpienie stałoby się środkiem przedsiębranym celowo w dążeniu do ich osiągnięcia, a nie przewidywalnym skutkiem ubocznym takich starań. Powinien on raczej realizować te korzyści przy okazji dążenia do czegoś innego, tj. jakiegoś szczytnego celu różnego od tych standardowo motywujących wymierzanie sprawiedliwości.
Jednym z celów, do którego możemy się odwołać – zgodnie z paradygmatem sprawiedliwości „czysto naprawczej” (‘pure restitution’ paradigm) – jest przywrócenie ofiar do stanu możliwie jak najbardziej zbliżonego do sytuacji sprzed przestępstwa. Jest to standardowy naprawczy czy też kompensacyjny cel w prawie odszkodowawczym (tort law), w którym nakładane sankcje bardzo wyraźnie odróżnia się od wymierzania kary właśnie ze względu na ich specyficzną funkcję. Zwolennicy takiego podejścia uważają, że ponowne przemyślenie i przedefiniowanie naszego systemu sprawiedliwości z uwzględnieniem owego celu może dostarczyć solidnej alternatywy dla praktyk opartych na karaniu.
Czy tak jest w istocie? Moim zdaniem – owszem, a w dalszej części wyjaśnię, dlaczego.
Paradygmat naprawczy (dalej też: restytucyjny) został zaproponowany już jakiś czas temu i jego krytycy przedstawili jak dotąd szereg druzgocących zarzutów. Dokonane ostatnimi czasy uzupełnienia w dużej mierze odniosły się do tych zastrzeżeń, lecz kilka bardzo poważnych nadal pozostaje w mocy. Jak zobaczymy, ich odparcie wymaga dość zdecydowanego zmodyfikowania modelu czysto naprawczego. Co najważniejsze, konieczne jest zrezygnowanie z jego ambicji do pełnej ortodoksji („czystości”). Gdy jednak tego dokonamy, sądzę że możliwe jest nakreślenie zadowalającej alternatywy dla modelu penalistycznego.
Prezentacja modelu naprawczego
W systemie sprawiedliwości czysto naprawczej, państwo obligowałoby przestępców do zrekompensowania ofiarom, tak dalece jak to tylko możliwe, szkód poniesionych w wyniku świadomego i bezprawnego działania sprawców. Przypuśćmy na przykład, że Sheila napadła Paula przed jego domem i grożąc bronią ukradła mu portfel. Została następnie zatrzymana i skazana. W omawianym tutaj systemie, państwo zobligowałoby Sheilę do opłacenia kosztów jej zatrzymania i procesu, zwrócenia Paulowi skradzionych pieniędzy, zadośćuczynienia za doznany dyskomfort psychiczny, za czas stracony na wyrabianiu nowego dowodu osobistego i karty kredytowej, itd. Ale nic poza tym. Dokładnie jak w prawie odszkodowawczym, dług Sheili zostałby spłacony w momencie zrekompensowania wszystkich spowodowanych przez nią umyślnie i bezprawnie szkód. Jeżeli ma ona środki, by wypłacić Paulowi odszkodowanie natychmiast, może to uczynić. Jeżeli nie istnieje ryzyko, że będzie usiłowała zbiec i jeżeli ma pracę, można zezwolić jej na kontynuację zatrudnienia i wypłacanie odszkodowania z przyszłych wynagrodzeń. Jeżeli natomiast nie można jej ufać, nie ma pracy lub nie ma szans na jej zdobycie, państwo ma prawo ograniczyć jej wolność poprzez przymusowe zatrudnienie w podlegającym publicznemu nadzorowi przedsiębiorstwie produkującym dobra i usługi, gdzie może odpracować dług zaciągnięty wobec ofiary.
Na czym polega „czysty” i nieodwetowy charakter modelu naprawczego? Jak można się domyślić, kluczową rolę odgrywają tu intencje. Ale o czyich intencjach mowa? Z pewnością nie chodzi o pojedynczych przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości, takich jak sędziowie. Ich intencje podczas skazywania przestępców mogą być różne, osobliwe byłoby natomiast stwierdzenie, że wraz z nimi zmienia się natura czy charakter działań podejmowanych przez państwo. Mówimy raczej o intencjach systemu sprawiedliwości jako takiego, lub by ująć to lepiej – dyskusyjne jest bowiem, czy system sprawiedliwości może w ogóle mieć jakieś intencje – o napędzającym go celu, który można dostrzec przy życzliwej interpretacji jego cech i sposobu działania. Według Randy’ego Barnetta (autora modelu restytucyjnego) celem tym musi pozostać tylko i wyłącznie rekompensowanie strat poniesionych przez ofiary. Każde bowiem nałożone na sprawców cierpienie niedające się usprawiedliwić odniesieniem do tego celu może wzbudzić słuszne podejrzenie, że w grę wchodzą tak naprawdę inne zamiary (na przykład chęć sprawienia sprawcy bólu, lub jego odstraszenia albo unieszkodliwienia). To z kolei sprawia, że restytucja traci swój czysty i nieodwetowy charakter. Lecz dopóki nasz system trzyma się ideału naprawczego, wszelkie osiągane przy tej okazji korzyści odstraszające i unieszkodliwiające pozostają mile widzianymi skutkami ubocznymi dążenia do restytucji.
Jak właśnie wspomniałem, rozumienie celu napędzającego określony system wyrasta z życzliwej interpretacji jego zamysłu, organizacji, funkcjonowania i uzasadnienia. Istnieje ważna zasada, której przestrzeganie w ramach wiarygodnego modelu sprawiedliwości naprawczej jest niezbędne, by uniknąć błędnej interpretacji oraz zachować jego czystość i obronić twierdzenie o jego nieodwetowym charakterze. Chodzi o regułę określoną przez Gregga Caruso mianem „zasady minimalnej ingerencji” (principle of least infringement). Głosi ona, że w dążeniu do realizacji leżącej u jego podstaw intencji, system powinien zawsze wybierać najmniej dotkliwe z dostępnych opcji. Wynikają z tego jasno co najmniej dwa wnioski. Po pierwsze, za każdym razem, gdy jest to możliwe i uzasadnione (zwłaszcza w ramach prewencji), sięga się po narzędzia i środki mniej dotkliwe niż reparacje. Po drugie, gdy istnieje kilka dostępnych opcji zadośćuczynienia ofiarom, wybiera się te, które spowodują najmniej cierpienia. Nieprzyjęcie owego minimalistycznego stanowiska podałoby w wątpliwość nieodwetowy charakter całego modelu.
System restytucyjny ma wiele zalet. By wymienić kilka, gwarantuje on ofiarom wymierną rekompensatę za niesłusznie doznane cierpienia (co w przypadku wymierzania kary nie zachodzi w ogóle), ma być także mniej obciążający dla kieszeni podatników. Lecz wiążą się z nim też konsekwencje trudne do przyjęcia. Można chociażby podnosić, że skupiając się na konkretnych długach zaciąganych przez sprawców u ofiar, model naprawczy nie uchwytuje społecznej i publicznej natury popełnianych przestępstw; że brak w nim rozwiązań zapobiegających drobnym wykroczeniom; że umożliwia bogatym agresorom zbyt łatwe wywinięcie się od poważnych konsekwencji – i litanię tę można kontynuować.
W zaproponowanej przez siebie wersji modelu restytucyjnego David Boonin podjął ambitną próbę zmierzenia się z większością owych zarzutów. Dokonuje tego opierając się głównie na dwóch koncepcjach, których ja również jestem zwolennikiem. Pierwsza z nich to koncepcja ofiar pośrednich (secondary victims), w ramach której uznaje się, że czyny przestępcze powodują krzywdę pewnej liczby osób innych niż ich bezpośrednie ofiary oraz że jednostkom tym również należy się rekompensata. I tak na przykład dokonując opisanej kradzieży, Sheila nie krzywdzi wyłącznie Paula, ale co najmniej również jego krewnych (którzy przez jakiś czas muszą mierzyć się z traumą członka rodziny), sąsiadów (których nieruchomości mogą stracić na wartości ze względu na wzrost przestępczości w ich dzielnicy) oraz społeczeństwo jako takie (w którym spada poczucie bezpieczeństwa). Drugim filarem jest tu założenie, że miara spowodowanego wykroczeniem bólu, a tym samym zakres wymaganej rekompensaty, jest funkcją (między innymi) prawdopodobieństwa, że czyn taki się powtórzy, zważywszy na jego negatywny wpływ na poczucie bezpieczeństwa u obywateli. Łącznie koncepcje te po włączeniu do proponowanego systemu dostarczają odpowiedzi na pierwszy i drugi ze sformułowanych wyżej zarzutów. Lecz nawet wersja Boonina zawiera poważne wady, na co zwracał ostatnio uwagę Shaun Gallagher. Niektóre z nich są na tyle poważne, że mogą podważyć roszczenie modelu naprawczego do bycia atrakcyjną alternatywą dla praktyki karania. W dalszej części zamierzam pokazać, że możliwe jest usunięcie tych wad poprzez modyfikację założeń teorii. Wysuwane zarzuty mają naturę filozoficzną i takie też będą moje odpowiedzi. Wynika stąd, że część kwestii praktycznych związanych z wdrażaniem konkretnych rozwiązań będzie trzeba pominąć. Ale zaprezentowane argumenty powinny wystarczyć do pokazania, że odpowiednio zmodyfikowania wersja modelu czysto naprawczego – a więc model, który moglibyśmy określić mianem restytucji nieortodoksyjnej – może, co do zasady, zadziałać.
Zarzut 1: Nieproporcjonalność środków naprawczych
Można podejrzewać, że zaproponowana wyżej wersja modelu naprawczego narażona będzie w wielu punktach na taką samą krytykę jak ta wysuwana pod adresem konsekwencjalistycznych uzasadnień praktyki karania. Wprowadzając założenie, że zarówno ofiarom bezpośrednim, jak i pośrednim należy się naprawa krzywd wyrządzonych zarówno pod względem materialnym, jak i psychologicznym (że zatem mają one prawo do rekompensaty zarówno za straty materialne, jak i spadek poczucia bezpieczeństwa) oraz dopuszczając ewentualność, że spadek czyjegoś poczucia bezpieczeństwa na skutek przestępstwa jest funkcją (między innymi) prawdopodobieństwa ponownego wystąpienia owego przestępstwa, sprawiamy, że propozycja restytucyjna zbyt mocno przypomina modele nastawione na odstraszanie, narażając się tym samym na wspomniane wcześniej obiekcje, z których najsilniej wybrzmiewa zarzut, że środki naprawcze mogą okazać się rażąco nieproporcjonalne do przewinienia. Wyobraźmy sobie, że kierowcy zaczęli masowo przekraczać dopuszczalną prędkość. Na niektórych obszarach wzrost ten sięga, powiedzmy, 50%, niosąc ze sobą analogiczny wzrost szkód doznawanych bezpośrednio (utrata życia ludzkiego, hospitalizacje) oraz pośrednio (w szczególności spadek zbiorowego poczucia bezpieczeństwa na drogach publicznych). Zgodnie z modelem naprawczym, czy państwo nie miałoby prawa nałożyć na piratów drogowych wyjątkowo dotkliwych sankcji?
Odpowiedź jest przecząca i to z dwóch powodów. Pierwszy wynika z faktu, że koncepcja restytucji, w przeciwieństwie do teorii konsekwencjalistycznych uzasadniających określone działania ze względu na ich korzystne skutki z punktu widzenia określonych wartości (na przykład zapobiegania przestępczości), jest podejściem nastawionym na rozwiązania satysfakcjonujące, a nie optymalne. Oznacza to, że nie dąży się w niej do maksymalizacji bezpieczeństwa (czy to środkami odstraszającymi czy innymi), lecz wyłącznie do przywracania u ofiar poziomu bezpieczeństwa, jakim cieszyły się przed wystąpieniem przestępstwa. Nakłada to pierwsze ograniczenie na surowość sankcji naprawczych.
Drugi powód jest taki, że omawiana koncepcja restytucji nie wymaga od przestępców naprawienia wszelkiej krzywdy, do powstania której się przyczyniają, choćby bardzo niebezpośrednio czy częściowo, lecz wyłącznie tej, którą wyrządzają umyślnie poprzez swoje osobiste działanie. Nie ulega wątpliwości, że stopień, w jakim poszczególni piraci drogowi będą odpowiedzialni za ogólne pogorszenie bezpieczeństwa na drogach będzie różny w zależności od przyjętej teorii odpowiedzialności. Ale każda taka teoria, by być wiarygodna, musi przyznać że poziom sprawstwa pojedynczego kierowcy w obniżeniu się ogólnego poczucia bezpieczeństwa jest rzecz jasna bardzo ograniczony, ponieważ spadek ten jest efektem niezliczonej liczby pojedynczych wykroczeń. To z kolei obniża pułap określający maksymalny poziom środków naprawczych, podjęcia których państwo może wymagać od pojedynczych sprawców.
Zarzut 2: Sprawcy bogaci i sprawcy biedni
Różnica w zamożności sprawców wykroczeń stanowi problem dla modelu naprawczego. Jest to problem moralny z punktu widzenia sprawiedliwości (fairness), ponieważ bogatym przestępcom łatwiej będzie, w porównaniu z biednymi, wypłacić odszkodowania ofiarom ich działań. To zaś przekłada się na dalszy problem natury praktycznej: trudno dostrzec, co właściwie miałoby odwieść od popełniania przestępstw osoby bardzo bogate oraz bardzo biedne. Te pierwsze z łatwością będą mogły spłacić zaciągnięty dług. Te ostatnie nie będą mogły spłacić go wcale.
Proponowanym przeze mnie rozwiązaniem jest przedefiniowanie waluty naprawczej poprzez zastąpienie pieniędzy liczbą przepracowanych godzin. Odpowiedziałoby to na zarzuty związane zarówno z odstraszaniem, jak i sprawiedliwością. Sugestia ta jest jednak, przynajmniej prima facie, pod pewnym względem problematyczna, prowadzi bowiem do naruszenia wspomnianej wyżej zasady minimalnej ingerencji: powodowałaby ona po części zadawanie bólu trudnego do jednoznacznego uzasadnienia jedynie intencją poprawienia sytuacji ofiar. Sprawia to, że model restytucyjny traci swoją „czystość”, nie jest bowiem jasne, jak mielibyśmy uzasadnić wyrządzanie owego bólu inaczej niż właśnie przez intencję zadania go sprawcom (czy to dla niego samego, czy ze względu na standardowe cele wymiaru sprawiedliwości, takie jak prewencja). A zatem model naprawczy również okazałby się modelem karzącym.
Zgadzam się, że zaproponowana w ten sposób waluta powoduje, że model naprawczy traci swoją ortodoksyjność, odrzucam jednak tezę, jakoby restytucja nieortodoksyjna siłą rzeczy stawała się odwetowa. Uważam, przeciwnie, że istnieją dobre powody i słuszne intencje, na które możemy powołać się uzasadniając wyrządzanie dodatkowego bólu i że są one odmienne od standardowo przyjmowanych celów wymiaru sprawiedliwości (takich jak odwet, prewencja, itd.). Uzasadnienie takie może przecież opierać się na prostej i rozsądnej intencji, by sankcje naprawcze były dla wszystkich sprawiedliwe, zgodnie z podstawowymi wymogami równości fundującymi naszą liberalno-demokratyczną wizję świata. A jeżeli tak, można wiarygodnie bronić nieodwetowego charakteru modelu naprawczego.
Ktoś mógłby podnieść, że sugestia ta sprawia wrażenie niebezpiecznie doraźnej. Sam fakt, że do uzasadnienia teorii restytucji musimy powoływać się na coś innego niż sama restytucja, przemawia na niekorzyść naszego modelu. Tu również nie mogę się zgodzić. Oczywiście, ceteris paribus, im teoria prostsza i oszczędniejsza, tym lepsza. Ale czy teorie proste i oszczędne (na przykład odwołujące się do jednego tylko rodzaju zagadnień) są ogólnie rzecz biorąc bardziej atrakcyjne od teorii pluralistycznych (obejmujących więcej niż jeden typ problemów) zależeć będzie od tego, co akurat próbujemy zrozumieć. Hybrydowe koncepcje kary, łączące względy konsekwencjalistyczne z deontologicznymi są dziś mocno rozpowszechnione właśnie dzięki ich elastyczności w dopasowywaniu się do rozpatrywanych rozstrzygnięć oraz mniejszej podatności na klasyczne kontrargumenty. Z podobnym pluralizmem zasad mamy do czynienia w najbardziej oświeconych praktykach orzeczniczych liberalnych społeczeństw demokratycznych. Nie widzę powodu, dla którego model naprawczy nie mógłby obrać tej samej drogi i nie włączyć do swojego instrumentarium względów sprawiedliwości. Jeżeli czyni go to mniej czystym, ponieważ wymaga odwoływania się do dodatkowych celów poza wyłącznie realizowaniem działań naprawczych, trudno. Liczy się wyłącznie fakt, że nie czyni go to modelem odwetowym.
Zarzut 3: Aby naprawić, trzeba karać.
Ostatnie zastrzeżenie wychodzi od przyznania, że nakładając na przestępców sankcje mające cel naprawczy, państwo nie nakłada na nich kary. Zgodnie z zadeklarowanym celem takiego systemu, dążymy wyłącznie do zrekompensowania cierpień ofiar, nie do wywołania cierpienia u sprawców (czy to dla niego samego, czy z myślą o ich odstraszaniu lub unieszkodliwianiu). Toteż ból, jakiego na skutek działań naprawczych doświadcza przestępca, można wiarygodnie określić mianem ubocznego efektu takiego dążenia. Jak razie wszystko wygląda dobrze. Ale – jak sygnalizuje dalsza część omawianego zastrzeżenia – jeżeli sprawca odmówi zapłacenia za swój postępek, wówczas jedyną nadzieją państwa na wyegzekwowanie jego współpracy jest spowodowanie u niego jakiegoś cierpienia (na przykład poprzez pozbawienie go pewnych dóbr, takich jak jego wolność). W takim wypadku jednak wydaje się, że państwo celowo krzywdziłoby przestępcę, a zatem wymierzało mu karę.
Zarzut ten daje nam okazję do doprecyzowania podstawowego pojęcia intencjonalności. Moja odpowiedź jest dwuetapowa. Po pierwsze, skupmy się na zasadzie instrumentalnego przeniesienia (instrumental transmission), na której opiera się rozpatrywany zarzut. Zasadę tę dobrze oddaje słynna uwaga Kanta, wedle której „kto chce celu, ten chce także (o ile rozum jego wywiera na czyny stanowczy wpływ) niezbędnie do niego potrzebnego środka” (Kant 2006 [1785], s. 28, tłum. za M. Wartenbergiem). A zatem, jeżeli chcemy restytucji dla ofiar, musimy także chcieć wywołać cierpienie u przestępcy, gdy jest to niezbędne do zapewnienia jego współpracy. Zacznijmy od wyjaśnienia nieco tej zasady. Czy zawsze i nieuchronnie jesteśmy niespójni, jeżeli nie pragniemy środków niezbędnych do celu, do którego dążymy? Jak zauważają Kolodny i Brunero:
Przypuśćmy, że dentysta zamierza usunąć ci ząb i wierzy, że środki niezbędne do jego usunięcia sprawią ci ból. Czy jego postawa jest instrumentalnie niespójna, jeżeli nie żywi on intencji sprawienia ci bólu? Niekoniecznie: może on wierzyć, że uda mu się usunąć twój ząb, nawet jeżeli nie ma zamiaru sprawić ci bólu. Z drugiej strony, prawdopodobnie może on żywić przekonanie, że usunie twój ząb jedynie pod warunkiem, że zamierza użyć niezbędnych do tego narzędzi. O ile więc nie byłoby z jego strony irracjonalne nieżywienie intencji sprawienia ci bólu, o tyle irracjonalne byłoby nieżywienie intencji użycia niezbędnych narzędzi (Kolodny & Brunero, 2013).
Ustęp ten zawiera dwa kluczowe dla mojego argumentu elementy. Pierwszy dotyczy faktu, że opisy stanów intencjonalnych nie są bez znaczenia. Dentysta wie, że użycie narzędzi sprawi ci ból oraz wierzy, że jest to niezbędne do usunięcia zęba. Lecz stwierdzenie, że jego intencją jest sprawienie ci bólu nie stanowi dobrego opisu jego stanu mentalnego. Na tej samej zasadzie niewłaściwe wydaje się charakteryzowanie rządowej intencji towarzyszącej sprawieniu niewspółpracującym przestępcom określonego bólu jako intencji sprawienia owego bólu. Zasadniejsze wydaje się tu stwierdzenie, że intencja czy też cel rządu są od początku niezmienione, tj. zależy mu na doprowadzeniu do zrekompensowania przez sprawców strat po stronie ofiar. Druga kwestia do pewnego stopnia uzupełnia pierwszą, chodzi mianowicie o konstatację, że pragnienia, chęci i inne stany wolicjonalne mają najprawdopodobniej pewną rolę do odegrania w ustalaniu odnośnych intencji. Irracjonalnie nie postępuje więc ani dentysta nieżywiący zamiaru sprawienia ci bólu (ponieważ zapewne nie ma takiego pragnienia czy też inklinacji), ani rząd nieżywiący zamiaru sprawienia bólu przestępcom nieprzestrzegającym wymogów nałożonych na nich w ramach sankcji naprawczych.
W świetle powyższych rozważań przestaje być jasne, w jaki sposób rozpatrywane zastrzeżenie może utrzymać poczynione w punkcie wyjścia rozróżnienie na sankcje pierwszego rzędu (o charakterze naprawczym i bezsprzecznie nieodwetowym) oraz sankcje wtórne nakładane na niewspółpracujących przestępców (tutaj rzekomo odwetowe). Jeżeli cierpienie wywołane sankcjami wtórnymi uznajemy za zamierzone, a co za tym idzie za przykład kary, dlaczego cierpienie wywołane sankcjami pierwszego rzędu klasyfikować inaczej? Koniec końców łańcuch przyczynowy między celem a środkami pozostał nienaruszony, zastanawia więc, czemu wydłużenie go o dodatkowe ogniwo miałoby zmienić jego naturę.
Unieważnienie tego rozróżnienia nie znaczy wszelako, że omawiany zarzut trafia w pudło. Jeżeli już, czyni go bardziej radykalnym. Na zniesienie powyższej różnicy można zareagować na dwa sposoby: można oczywiście się poddać i przyznać, że państwo nie żywi intencji powodowania cierpienia ani w ramach sankcji pierwszego, ani drugiego rzędu i tym samym wycofać się całkowicie z czynionego tu zarzutu. Ale można też przyjąć jeszcze bardziej konfrontacyjną postawę i twierdzić, że cierpienie powodowane w obu przypadkach należy uznać za wyrządzane w sposób zamierzony.
Stanowisko takie zajmuje na przykład Michael Cholbi. Jego zdaniem, nawet jeżeli państwo rzeczywiście nie żywi intencji powodowania cierpienia zarządzając środki naprawcze, nie oznacza to, że nie powoduje owego cierpienia w sposób zamierzony. Według Cholbiego, za każdym razem, kiedy podejmujemy środki niezbędne do osiągnięcia określonego celu, robimy to w sposób intencjonalny. Owszem, możemy owych środków nie lubić lub nie chcieć i podejmować je niechętnie i powściągliwie, widząc w nich niefortunne efekty uboczne pożądanego celu. Nadal jednak podejmujemy je w sposób zamierzony. I jeżeli do osiągnięcia celu wyznaczonego ideałem sprawiedliwości naprawczej niezbędne jest sprawienie komuś bólu – będącego czy to środkiem, czy efektem ubocznym – ból ten w dalszym ciągu sprawimy zamierzenie, a zatem sankcje naprawcze będą tożsame z karą.
W jaki sposób możemy bronić modelu restytucyjnego przed tym bardziej radykalnym zarzutem? Odwołanie się do zasady minimalnej ingerencji nie będzie tu przydatne. Jej przestrzeganie pokazuje zaledwie, że państwo nie żywi intencji sprawiania bólu, tj. że nie powoduje nim pozytywna chęć sprowadzania na przestępców cierpienia. Jako taka, zasada ta pozwala nam jedynie uznać, że państwo niechętnie sprawia przestępcom ból, ale nie że robi to w sposób niezamierzony. Na ów bardziej radykalny zarzut potrzebujemy bardziej radykalnej odpowiedzi.
Moja jest następująca. Jeżeli rozpatrzyć każde cierpienie, spowodowane w sposób intencjonalny zdefiniowany w tym szczególnym i luźnym sensie, wywołane u kogoś przez prawomocną władzę w odpowiedzi na popełnione przez niego przestępstwo, wówczas zbyt wiele zjawisk uznać wypadnie za przykład kary. Co chyba najważniejsze, przestaje być jasne, jak mielibyśmy utrzymać twierdzenie, że rząd stwierdziwszy u sprawcy brak poczytalności i odesławszy go do szpitala psychiatrycznego nie wymierzył mu tym samym kary. Zakładając, że taka osoba nie stanowi dla siebie niebezpieczeństwa, działanie takie jest z pewnością krzywdzące, jako że pobyt na oddziale zamkniętym stanowi ograniczenie jej wolności. Co więcej, krzywdę tę sprowadza na nią posiadająca do tego legitymację instytucja. Po trzecie, cierpienie to jest wynikiem popełnionego przez nią wykroczenia. I wreszcie, cierpienie to byłoby jej zadane w sposób zamierzony w luźnym sensie zdefiniowanym powyżej. Działanie takie wypełniłoby wszystkie cztery przesłanki definiujące wymierzenie kary, a przecież w żadnym systemie prawnym nie zostałoby ono za takową uznane. Wynika stąd nie tylko to, że definicja kary wymaga, aby cierpienie było powodowane w sposób zamierzony, ale również to, że realizowanie sprawiedliwości naprawczej zamiaru takiego nie żywi, a zatem nie ma charakteru odwetowego.
Wnioski
Podsumowując, wymierzanie kar mogło być w przeszłości niezwykle istotne dla zapewnienia warunków współpracy między członkami dużych społeczności. Niewykluczone jednak, że dziś już konieczne nie jest. Choć wiele szczegółów dotyczących jego wdrożenia nadal wymaga dopracowania, model sprawiedliwości naprawczej stanowi dla karania wiarygodną alternatywę o ile, jak zasugerowałem, uda się go obronić przed głównymi zarzutami, które jak dotąd ograniczały jego rozwój.
Tłumaczenie: Izabela Zwiech
Bibliografia
Francesco Testini – adiunkt w Interdyscyplinarnym Centrum Etyki UJ. uzyskał stopień doktora nauk politycznych na Uniwersytecie w Mediolanie w 2021 r., specjalizując się w filozofii politycznej. W czasie studiów doktoranckich był gościem naukowym na Uniwersytecie Oksfordzkim i Uniwersytecie w Southampton. Jego zainteresowania badawcze dotyczą głównie fundamentalnych i metodologicznych aspektów filozofii moralnej i politycznej oraz ich związku z naukami społecznymi. Jego artykuły na te i inne tematy ukazały się w czasopismach międzynarodowych, takich jak, European Journal of Political Theory, Res Publica, czy Parliamentary Affairs.
This research is part of the project No. 2021/43/P/HS1/02247 co-funded by the National Science Centre and the European Union’s Horizon 2020 research and innovation programme under the Marie Skłodowska-Curie grant agreement No 945339.